* Wykonawca: Ella Henderson
* Tytuł: Chapter One
* Data wydania: 13.10.2014
* Gatunek: POP, blue-eyed soul
* Długość: 77:00
* Tracklista:
1. Ghost
2. Empire
3. Glow
4. Yours
5. Mirror Man
6. Hard Work
7. Pieces
8. The First Time
9. All Again
10. Give Your Heart Away
11. Rockets
12. Lay Down
13. Missed
14. Billie Holiday
15. Beautifuly Unfinished
16. 1996
17. Five Tattoos
18. Giants
19. Believe (Acoustic)
20. Rockets (Acoustic)
21. Give Your Heart Away (Acoustic)
O istnienu Elli Henderson dowiedziałem się przy okazji tegorocznych The Brit's, a zwróciła moją uwagę... swoim wyglądem! Początkowo myślałem, że to Adele schudła kilka(dziesiąt) kilogramów, później obczaiłem last.fm i tagi "pop", "soul", "british", "singer-songwriter" niemal zmusiły mnie po sięgniecie po jej twórczość. Z technicznych rzeczy dotyczących debiutanckiego albumu - praktycznie każdy tekst to zasługa Henderson w towarzystwie producentów, a wśród nich: Ryan Tedder, Noel Zancanella, TMS, Steve Mac, Shux i Salaam Remi. Widać, że Simon Cowell nie oszczędzał na debiutantce. Podstawowe pytanie: czy taka mieszanka wszystkiego co modne w ostatnich latach wyszła albumowi i samej Brytyjce na dobre? Niekoniecznie.
Generalnie wyszło bardzo schematycznie: jest ballada = wolniejsze tempo, pianino i smyczki, jest pop = bit, gitary, perkusja itd. Miejscami sytuacji nie ratuje nawet świetny wokal Henderson, bo brzmi niemal identycznie jak starsze koleżanki z branży: m.in. Adele, Emeli Sandé, Alicia Keys i Kelly Clarkson. Mam wrażenie, że wina leży po stronie producentów, którzy współpracowali z ww piosenkarkami. Całkiem nieźle natomiast prezentuje się warstwa tekstowa - szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę wiek wokalistki (18 lat). Przewija się motyw miłości: z jednej strony mamy zapewnienia silnej więzi, z drugiej bolesne rozstanie, zawód, może nawet jakaś delikatna pozwiązkowa depresja. Trochę usłyszymy też wyznań miłości, a wersja deluxe skrywa nawet kulisy startu w pisaniu piosenek, wspomnienia z beztroskiego dzieciństwa oraz rady o luźniejszym traktowaniu swoich pomyłek/potknięć.
Podziwiam wytwórnię za dobry dobór singli - nie da się ukryć, że mocno na plus odstają od ogólnego poziomu płyty. Międzynarodowy hit zapowiadający krążek - Ghost mimo, że jest naprawdę dobrą kompozycją trochę za bardzo zajeżdża mi Kelly Clarkson. Bardzo pozytywnie oceniam dźwięki Billy Holiday - naprawdę ciężko jest się nie uśmiechnąć przy tej piosence, a Mirror Man przyciąga mnie w miarę ciekawym klimatem. Trochę płaksam nad balladami, bo przypominają Adele i Emeli. Piosenką, która mocno wdała mi się w pamięć jeśli chodzi o "inspiracje" to Pieces - to "ooo, ooo, oooh" do bólu przypomina mi Till The World Ends Spears, a ogólny aranż automatycznie kieruje moje myśli (znowu) ku Stronger Clarkson. Nie wiem na ile to moja schiza na klony, a na ile pokrywa się z rzeczywistością.
Mimo tego wszystkiego płytę oceniam bardzo pozytywnie. Troszkę się uzależniłem od głosu Elli, ale zdecydowanie wolę ją na żywo (Live Lounge, Rak Studio Session) niż studyjnie. "Oficjalni" krytycy dają wysokie noty za ten album (wychodzi jakieś 86/100 z 7 recenzji). Zdania blogerów takich jak ja są podzielone z przewagą na "nie" (chociaż zdarzyła się jedna z opisem w stylu "debiut roku"). Dyplomatycznie ujmując: ja się nie zraziłem i z niecierpliwością czekam na nowy materiał oraz mam nadzieję, że Henderson pójdzie swoją drogą odnajdując własny kat w muzycznym światku inspirując się starszymi kolegami/koleżankami, a nie tylko "kopiując" ich dorobek.
1. Ghost
2. Empire
3. Glow
4. Yours
5. Mirror Man
6. Hard Work
7. Pieces
8. The First Time
9. All Again
10. Give Your Heart Away
11. Rockets
12. Lay Down
13. Missed
14. Billie Holiday
15. Beautifuly Unfinished
16. 1996
17. Five Tattoos
18. Giants
19. Believe (Acoustic)
20. Rockets (Acoustic)
21. Give Your Heart Away (Acoustic)
O istnienu Elli Henderson dowiedziałem się przy okazji tegorocznych The Brit's, a zwróciła moją uwagę... swoim wyglądem! Początkowo myślałem, że to Adele schudła kilka(dziesiąt) kilogramów, później obczaiłem last.fm i tagi "pop", "soul", "british", "singer-songwriter" niemal zmusiły mnie po sięgniecie po jej twórczość. Z technicznych rzeczy dotyczących debiutanckiego albumu - praktycznie każdy tekst to zasługa Henderson w towarzystwie producentów, a wśród nich: Ryan Tedder, Noel Zancanella, TMS, Steve Mac, Shux i Salaam Remi. Widać, że Simon Cowell nie oszczędzał na debiutantce. Podstawowe pytanie: czy taka mieszanka wszystkiego co modne w ostatnich latach wyszła albumowi i samej Brytyjce na dobre? Niekoniecznie.
Generalnie wyszło bardzo schematycznie: jest ballada = wolniejsze tempo, pianino i smyczki, jest pop = bit, gitary, perkusja itd. Miejscami sytuacji nie ratuje nawet świetny wokal Henderson, bo brzmi niemal identycznie jak starsze koleżanki z branży: m.in. Adele, Emeli Sandé, Alicia Keys i Kelly Clarkson. Mam wrażenie, że wina leży po stronie producentów, którzy współpracowali z ww piosenkarkami. Całkiem nieźle natomiast prezentuje się warstwa tekstowa - szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę wiek wokalistki (18 lat). Przewija się motyw miłości: z jednej strony mamy zapewnienia silnej więzi, z drugiej bolesne rozstanie, zawód, może nawet jakaś delikatna pozwiązkowa depresja. Trochę usłyszymy też wyznań miłości, a wersja deluxe skrywa nawet kulisy startu w pisaniu piosenek, wspomnienia z beztroskiego dzieciństwa oraz rady o luźniejszym traktowaniu swoich pomyłek/potknięć.
Podziwiam wytwórnię za dobry dobór singli - nie da się ukryć, że mocno na plus odstają od ogólnego poziomu płyty. Międzynarodowy hit zapowiadający krążek - Ghost mimo, że jest naprawdę dobrą kompozycją trochę za bardzo zajeżdża mi Kelly Clarkson. Bardzo pozytywnie oceniam dźwięki Billy Holiday - naprawdę ciężko jest się nie uśmiechnąć przy tej piosence, a Mirror Man przyciąga mnie w miarę ciekawym klimatem. Trochę płaksam nad balladami, bo przypominają Adele i Emeli. Piosenką, która mocno wdała mi się w pamięć jeśli chodzi o "inspiracje" to Pieces - to "ooo, ooo, oooh" do bólu przypomina mi Till The World Ends Spears, a ogólny aranż automatycznie kieruje moje myśli (znowu) ku Stronger Clarkson. Nie wiem na ile to moja schiza na klony, a na ile pokrywa się z rzeczywistością.
Mimo tego wszystkiego płytę oceniam bardzo pozytywnie. Troszkę się uzależniłem od głosu Elli, ale zdecydowanie wolę ją na żywo (Live Lounge, Rak Studio Session) niż studyjnie. "Oficjalni" krytycy dają wysokie noty za ten album (wychodzi jakieś 86/100 z 7 recenzji). Zdania blogerów takich jak ja są podzielone z przewagą na "nie" (chociaż zdarzyła się jedna z opisem w stylu "debiut roku"). Dyplomatycznie ujmując: ja się nie zraziłem i z niecierpliwością czekam na nowy materiał oraz mam nadzieję, że Henderson pójdzie swoją drogą odnajdując własny kat w muzycznym światku inspirując się starszymi kolegami/koleżankami, a nie tylko "kopiując" ich dorobek.
Mi ogólnie płyta się podoba, chociaż nie jest za oryginalna, Ella ma świetny wokal. ;)
OdpowiedzUsuńsongnevergrewold.blogspot.com
Ten wynik na Metacritic mnie śmieszy, bo nie wierzę, że ten album może się podobać osobie, która przesłuchała w życiu więcej niż trzy piosenki (przepraszam, nic osobistego). Poza Mirror Man i ewentualnie Billie Holiday nie widzę tu kompletnie nic interesującego.
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowe posty na blogu http://Fizzz-Reviews.blogspot.com oraz http://Namuzowani.blog.onet.pl
Znajduje niewiele więcej, ale głos ma super i głównie dlatego ta recenzja :D
UsuńZapraszam na nową notkę na blogu Namuzowani.blog.onet.pl w której wybieramy najlepszy album Rihanny, Rammsteina i Marilyna Mansona.
OdpowiedzUsuń